Najlepsze płyty 2020 roku
Czy tego chcemy, czy nie – rok 2020 powoli odchodzi do historii. Dziwny i trudny to był rok, przede wszystkim dla wszelkiej maści przedsiębiorców, którzy jak nigdy dotąd napotykali na swojej drodze wiele przeszkód. W tym kontekście mam na myśli również branże muzyczną, a zwłaszcza organizatorów koncertów i artystów. Swego rodzaju trendem stało się nagrywanie i tworzenie podczas kwarantanny, czego efektem jest wiele albumów stworzonych podczas pandemii.
Moje spotify podpowiada mi, że w 2020 roku spędziłem na słuchaniu muzyki ponad 90 tysięcy minut – 62,5 dnia – dwa miesiące. Zawsze zadziwiają mnie te statystyki. Pokazują mi jak wiele dla mnie znaczy muzyka i otaczanie się nią.
Koniec przydługiego wstępu – przejdźmy do rzeczy. Przed Wami najlepsze płyty 2020 roku – zapraszam Was na subiektywne podsumowanie 2020 roku i 16 najlepszych albumów, które wybrałem.
16. The 1975 Notes on a conditional form
Ranking otwiera album, który wywołał we mnie sprzeczne uczucia. Na Notes on a conditional form znalazło się bowiem kilka utworów, które brzmią pięknie, przestrzennie i bardzo przyjemnie. Mowa tu głównie o elektronicznych propozycjach, które znalazły się na albumie – jak Having no head, What should I say, czy orkiestralny The end (music for cars). Album jednak nie jest pozbawiony wad i utwórów, które w żaden sposób nie korespondują z całością. Notes on a conditional form bez wątpienia ma w moim sercu mniejszą dozę sympatii, niż poprzedni album brytyjczyków (A brief inquiry into online relationships). Niemniej, na symboliczne 16 miejsce w rankingu jak najbardziej zasługuje!
15. Moses Sumney Græ
Na amerykańskiego artystę natknąłem się przy okazji publikacji II części albumu. Græ bowiem stanowi dwuczęściowy koncept, którego pierwszy fragment zadebiutował w lutym, a drugi trzy miesiące później. Co urzeka w tym wydawnictwie, to bez wątpienia głos artysty i nieszablonowe kompozycje. Moses Sumney koi swoimi falsetami, międzygatunkowymi kompozycjami, które finalnie tworzą wyjątkową całość.
14. Fleet Foxes Shore
Na premierę tego albumu nie było lepszego momentu niż koniec września. Muzyka Fleet Foxes kojarzy mi się wybitnie z jesienią, która przepełniona jest nostalgią. Amerykanie nie popisują się bowiem karkołomnymi kompozycjami – przeciwnie. Stawiają na ascetyzm, delikatność przekazu i akustyczny klimat. Dlaczego uważam, że Shore powinno znaleźć się w rankingu? Z albumu wypływa mnóstwo delikatnych, acz pozytywnych emocji. Robin Pecknold pragnął bowiem stworzyć wydawnictwo, które będzie celebracją życia w obliczu śmierci. Posłuchajcie i oceńcie, czy inspiracja takimi artystami jak Curtis Mayfield, Arthur Russell czy Nina Simone przyniosła oczekiwany skutek.
13. Haim Women in music pt. III
Od opublikowanego w 2017 roku albumu Something to tell you minęło 3 lata, a amerykańskie, siostrzeńskie trio zebrało spory bagaż życiowych doświadczeń. To między innymi śmierć przyjaciółki Alany, czy diagnoza nowotworu u partnera Danielle po części nadało kształt temu wydawnictwu. Słychać tu takie emocje jak osamotnienie (I know alone), apatię, czy rezygnację. Tytułowe Women in music to również po części manifest mizoginistycznego środowiska muzycznego, w którym niekiedy kobiety są uprzedmiotowione. Kompozycje powstały przy udziale Rostama, a efektem końcowym jest 13 pop-rockowych utworów, które niejednokrotnie czerpią inspiracje z innych gatunków. Ten album jest jednak w moich oczach ilustracją amerykańskiego snu, a okładka z siostrami stojącymi za typowym anglosaskim barem jest zwieńczeniem całości.
12. The Killers Imploding the mirage
Jeżeli miałbym wymienić jedną rzecz, której najbardziej brakowało mi w 2020 roku, to bez wątpienia są to koncerty. Nieraz pełne szaleństwa, euforii, niepohamowanej radości – innym razem nostalgiczne i refleksyjne. Między innymi może dlatego wydawnictwo The Killers Imploding the mirage sprawiło mi tak wiele radości i przyjemności w odsłuchu. Ten album jest w moim odczuciu esencją estradowych, rockowych hymnów. A przy otwierającym My own soul’s warning nie sposób powstrzymać przypływ pozytywnej energii. Ten gitarowy riff w połączeniu z delikatnymi dźwiękami cymbałków! Z kolei wykonanie When The Dreams Run Dry podczas koncertu na żywo, nie wyobrażam sobie inaczej niż w akompaniamencie dziesiątek tysięcy przepitych gardeł.
11. Taylor Swift folklore
Bez znaczenia, czy folklore jest misternie opracowanym marketingowym zabiegiem, czy autentycznym głosem Taylor – za to wydawnictwo należą się artystce brawa. Mamy tu piękne kompozycje (exile ft. Bon Iver), które wznoszą ten album na wyżyny alternatywnego popu. Są też utwory przepełnione ambientem, takie jak epiphany, które na myśl przywodzą mi dokonania Sigur Rós. Na uwagę zasługuje również oprawa audiowizualna albumu, która idealnie koresponduje z folkowym brzmieniem. Delikatność, eteryczność, kruchość…
10. Dua Lipa Future Nostalgia
Podczas koncertu artystki na Open’er Festival 2017, nie przypuszczałem, że w przeciągu trzech lat stanie się ona jedną z czołowych artystek muzyki pop. W Future Nostalgia widać duże zaangażowanie artystki – wystarczy spojrzeć na listę współpracujących przy albumie producentów. Dua Lipa pragnęła stworzyć muzykę, przy której sama w dzieciństwie z przyjemnością spędzała czas. Ten powrót do przeszłości w perfekcyjnej oprawie producenckiej zaowocował singlami jak: Levitating, czy Don’t start now. I bez wątpienia, czy ktoś lubi muzykę pop – czy od niej stroni – te utwory poruszą każdego. Uzależnia linia basowa i oprawa muzyczna, która oblepia słuchacza i nie pozwala pozostać mu obojętnym.
9. Yves Tumor Heaven to a Tortured mind
Zazwyczaj jest tak, że eksperymentalne propozycje alternatywnych artystów są ciężkostrawne w odbiorze. Yves Tumor stworzył jednak album, który pomimo ambitnych wycieczek i niestereotypowych rozwiązań jest koherentny i spójny. Na wydawnictwie dzieje się bardzo dużo, mocne gitarowe riffy przeplatane basowymi szarpnięciami, a to wszystko w akompaniamencie szorstkiego głosu Yvesa. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Na Heaven to a Tortured mind Yves Tumor jest jednocześnie romantyczny i krzykliwy. I te kontrasty są właśnie tym, co uzależniają w tym albumie.
8.Christine and the Queens La Vita Nuova
Koncept Ep-ki Christine and the Queens nawiązuje do tomu wierszy skomponowanego przez Dantego – La Vita Nuova. Wydawnictwo w swojej treści czerpie z dorobku pisarza, nakreślając historię dwójki zakochanych, którzy chcą dotykać i chcą być dotykani. Niestety rzeczywistość nie pozwala im na bycie razem, stąd opowieść ma zabarwienie tragiczne. Historia być może błaha, na szczęście Héloïse potrafi swoimi kompozycjami wciągać i angażować odbiorcę. Konceptualnie La Vita Nuova jest interesującą opowieścią, która równocześnie opatrzona jest świetnym, ponad 13-minutowym video, w którym protagonistka przechadza się po paryskich ulicach. Na uwagę zasługuje płynność językowa Héloïse, bowiem podczas 22 minutowej Ep-ki możemy usłyszeć 4 języki. Brawa za świetny tytułowy utwór wykonany wraz z Caroline Polachek.
7. Perfume Genius Set my heart immediately
Z tego albumu wypływa bezgraniczna szczerość. Mike Hadreas poprzez swój rozchwiany głos oraz art-rockowe, popowe tło muzyczne ślizga się pomiędzy delikatnymi i tymi szorstkimi utworami. W efekcie otrzymujemy różnorodne wydawnictwo, będące bardzo udanym eksperymentem. Ciekawie jest obserwować kontrasty tu zawarte – kruchość i surowość. A utwór Jason jest moim prywatnym ulubieńcem tego roku.
6. J Balvin colores
Colores to koncept audiowizualny, w którym każdy z 10 utworów znajdujących się na albumie nosi nazwę innego koloru. Dodatkowo, na Youtube opublikowana została seria wideoklipów, które nawiązują do treści i zabarwienia każdego z nich. Warto podkreślić, że J Balvin przy tym albumie współpracował z najlepszymi – między innymi z Takashi Murakami, którego zasługą są nieco psychodeliczne kwiaty na okładce. Brzmienie wydawnictwa przenosi nas w rejony Ameryki Południowej – do rodzinnej Kolumbii, skąd pochodzi J Balvin. Ten album to kwintesencja reggaetonu i niepohamowanej zabawy. Ekscytujący, energiczny i porywający – tak potrzebny w tych niepewnych czasach.
5. Phoebe Bridgers Punisher
W moim podsumowaniu nie mogło zabraknąć Phoebe Bridgers wraz z jej wydawnictwem Punisher. Napisane przez artystkę utwory omawiają trudne tematy – i bez wątpienia można to wydawnictwo uznać za personalny głos artystki. Proces powstawania Punisher jest ciekawy w swoich zbiegach okoliczności. Phoebe miała bowiem okazję zaprosić do nagrania świetnych muzyków, jak np. perkusistę Jima Keltnera – tylko dlatego, że w tym czasie był w okolicach rodzinnego miasta artystki. Całokształt stworzony przez Bridgers jest melancholijny, mroczny i pesymistyczny – momentami sardoniczny. Na szczególną uwagę zasługuje piękne rozpoczęcie albumu w postaci DVD Menu i zakończenie I know the end. Co to jest za epilog! Krzyk Phoebe jako wyraz swojej bezsilności i rozpaczy przeszywa i budzi wielkie emocje. Szczerze polecam Wam ten album!
4. Waxahatchee Saint cloud
Katie Crutchfield ujęła mnie prostotą country-rocka i ascetyzmem w kompozycjach. Saint cloud bez wątpienia inspirowane jest krajobrazem rodzimej Alabamy co można usłyszeć niemal w każdym utworze. To, co miało również wpływ na powstawanie albumu jest trwanie w trzeźwości i walka z nałogiem jaką podjęła Katie. Saint cloud nie jest przekoloryzowany ani przekombinowany. W prostocie siła i to właśnie takie elementy jak Oxbow, czy tytułowy utwór wznoszą to wydawnictwo na wyżyny delikatnej, entuzjastycznej twórczości. Saint cloud brzmi jak powietrze bo burzy – oczyszczające, rześkie i bardzo przyjemne w odbiorze.
Najlepsze płyty 2020 roku
3. Run the jewels RTJ4
Tymi słowami zespół uargumentował przedwczesną premierę swojego czwartego albumu RTJ4, który niewątpliwie stanowi głos artystów w sprawie letnich protestów, które miały miejsce w USA. Wydawnictwo to manifest naszej generacji, przepełniony gniewem, złością i chęcią do działania. Słyszymy to od samego początku, gdzie agresywne bassy w yankee and the brave (ep.4) inaugurują płytę. Co mi szczególnie zaimponowało w tym albumie, to płynność z jaką Run the jewels przechodzi z jednej kompozycji do drugiej. Niemal nie zauważamy tu podziału. Lirycznie jest mocno i bezkompromisowo. Odnosząc się do sytuacji politycznej, artyści rapują:
Rok 2020 nie tylko przejdzie do historii pod względem pandemii, lecz także brutalnych protestów, które odbywały się na całym świecie, z różnych powodów. Czuję, że RTJ4 mogłoby zostać ścieżką dźwiękową do ich ilustracji.
2. Charli XCX how im feeling now
Esencją 2020 roku jest przebywanie w izolacji i częściowym osamotnieniu. Takie warunki miała Charli, kiedy na początku roku zainicjowała projekt pt. how im feeling now. Jest to wyjątkowe przedsięwzięcie, bowiem cały proces był rejestrowany i artystka na bieżąco relacjonowała fanom jakie są postępy w pracach. Dodatkowo, album powstawał przy współpracy z fanami, którzy mieli możliwość wyboru między innymi wyglądu okładek singli, a także współtworzyli tekst do utworu anthems. W efekcie otrzymujemy 37-minutową składankę, w której Charli otwiera się jak nigdy dotąd. Traktuje o problemach natury psychicznej, w jednym utworze nawet wykorzystuje nagranie ze swojej sesji terapeutycznej. Jest też o niemocy socjalizacji i tego, jak nasze życie wygląda podczas epidemii. How im feeling now jest swego rodzaju dziennikiem. W poprzedzających albumach Charli XCX mówiła o mimowolnym odrzucaniu tych, na których jej zależy. How im feeling now to próba uchwycenia tego, co pozostało, gdy właściwie wszyscy zostali odepchnięci przez siły poza naszą kontrolą. Muzycznie – jest agresywnie, kreatywnie i czasami eksplozywnie. Dla mnie, bardzo smacznie.
1. Jessie Ware What’s your pleasure?
Numerem jeden mojego tegorocznego rankingu jest Jessie Ware. Artystka, którą jeszcze rok temu nie posądziłbym o to, że może mnie tak zachwycić. Niewątpliwy powrót mody na muzykę disco trwa w najlepsze, a Jessie czerpie z niej to co najlepsze. Jest tanecznie, zmysłowo, uwodzicielsko, a także spektakularnie. Na What’s your pleasure kompozytorka nie daje nam odpocząć, energetyczne bity wylewają się utwór po utworze. Bez wątpienia jest to album przełomowy w karierze Jessie Ware, która pomimo swoich starań, nie zyskała znacznego uznania krytyków. Tym wydawnictwem rozbiła bank – a ja czekam na (być może) przyszłą trasę koncertową, aby poczuć ten album na żywo. Wtedy to oddam się bezrefleksyjnie do Mirage (don’t stop) i zostawię 2020 rok za sobą.
Jeśli dotarłaś/dotarłeś do końca – bardzo Ci dziękuje! Gorąco zachęcam do pozostawienia w komentarzu swoich typów na najlepsze płyty 2020 roku.
2 comments
Jessie Ware naprawdę pozamiatała (do spółki z Roisin Murphy) jeśli chodzi o taneczne przeboje. Z twojego zestawienia u mnie na pewno nie zabraknie m.in. Yves Tumora i Taylor z Folklore, Z nowymi Fleet Foxes muszę się jeszcze bliżej zaprzyjaźnić.
the-rockferry.pl
Oj tak, Jessie Ware totalnie mnie zaskoczyła w tym roku. A co ciekawe – odkryłem tą płytę dzięki Twojej recenzji!